Czekałam jakiś czas z napisaniem kolejnej części tego postu. Jakoś tak musiałam odsapnąć od ciężkich tematów. Ale piszę dalej, bo wiem, że uciekanie od trudnych spraw nas nie rozwija, nie sprawia, że czujemy się wolni i gotowi iść do przodu. Powoduje, że kręcimy się w kółko jak psy, które gonią swój ogon myśląc, że to... Cholera, nie mam zielonego pojęcia co pies myśli goniąc swój ogon...! Jak już wiecie chorowałam na depresję, bezsenność i współuzależnienie. Brawo ja. Przyznaję sobie medal. Tyle schorzeń? Wow! Przepraszam, musi być trochę humoru, bo piszę to Ja wyleczona, zdrowa, optymistyczna i kochająca życie, z reguły dobrze śpiąca, oraz znająca schematy uzależnień kobieta po terapii.

W pierwszym etapie choroby zrobiłam najważniejszą dla siebie rzecz - poszłam prosić o pomoc. Teraz wiem, że to był wielki krok z mojej strony, bo przyznawanie się do słabości i proszenie o pomoc to były wtedy dla mnie zachowania obce i nie miałam ich w sobie wykształconych.

Lekarstwa.

Nie pamiętam już ile ich przetestowałam, ale na szczęście nie tak dużo, bo trafiłam na dobrego lekarza. Pani doktor uprzedziła mnie, że proces działania leku jest opóźniony. Lekko mnie to rozczarowało, bo chciałam tu i teraz, recepta, apteka i jedziemy z nowym życiem. No niestety. Kolejna lekcja pokory. Mam wrażenie, na początku czułam się nawet gorzej po tych lekach niż bez nich. Pewnie dlatego, że nie kontrolowałam w żaden sposób emocji i moje rozchwianie wzrosło, bo nie do koca potrafiłam nazwać tego, co się ze mną działo. Pewnie też dlatego, że się bałam. Jak to ja mam depresję? A może się pomylili i po tych tabletkach będzie mi gorzej? A może mam i nie wyjdę z tego? A może, a może, a może....? Milion pytań w głowie. A do tego lekki wstyd. Jestem chora na chorobę psychiki. Trochę obciach, bo chyba sama się w to wpędziłam, sama jestem temu winna. I tym podobne rozterki. Psychiatra po jakimś czasie naszych spotkań, skierował mnie do psychologa na terapię. Leki już zaczynały działać, byłam spokojniejsza, spałam aż za dobrze, ciężko mi było czasem wstać, ale wyciszałam się i dobrze mi z tym było. To nie było moje pierwsze spotkanie z psychologiem. Z terapii korzystałam już parę razy wcześniej. Indywidualnie - u jakiś 4 rożnych terapeutów lub w parze, ratując swoje małżeństwo. Weszłam więc spokojna z pozytywnym nastawieniem do gabinetu. A tu Pani psycholog po godzinie rozmowy, mówi do mnie - Pani Justyno kieruję Panią na terapię grupową. Cooo? Nigdy! Po pierwsze, nie nadaję się do mówienia o sobie w grupie, bo mam problem z wystąpieniami publicznymi. Po drugie, to się przecież odbywa co tydzień, o tej samej porze, o 17.00 przez 2,5h co ja zrobię z dziećmi? Ja jestem matką proszę Pani, do tego samotną i pracującą. Nie ma niestety takiej możliwości.... Musimy pracować indywidualnie. A Pani Krystyna spojrzała mi w oczy, dotknęła mojej dłoni i spokojnie powiedziała - Wierzę, że chce Pani sobie pomoc i Pani coś wymyśli. Widzimy się na grupie za tydzień, jeśli Pani nie będzie, wezmę kogoś innego, bo mamy tu sporą kolejkę.

Terapia grupowa.

A jednak okazało się, że można. Koleżanka została z dziećmi a ja, oczywiście z wyrzutami sumienia, że zajmuję jej czas, na pierwsze spotkanie pełna obaw. Obaw... Ja byłam sparaliżowana strachem. Uczucie bolącego brzucha jak przed maturą, milion myśli na minutę, ogromna chęć ucieczki spod drzwi, kiedy już tam dojechałam. To było moje pierwsze świadome i celowe wyjście ze strefy komfortu w sferze dotyczącej rozwoju osobistego. Akt odwagi, który do dziś procentuje w moim życiu. Na grupie było nas 10 osób. Same kobiety. Z przeróżnych środowisk i klas społecznych. W bardzo różnym wieku - pomiędzy 25 a 65 lat słownie sześćdziesiąt pięć. Tak miłe Panie, nigdy nie jest za późno na rozwój i to my same decydujemy, czy resztę życia chcemy przeżyć w zgodzie ze sobą, bez walki o każdy kolejny dzień, we wdzięczności do świata i do dobrych ludzi, którymi się otaczamy. W poczuciu spełnienia, kierując się zdrowym egoizmem, nie raniąc nikogo i nie pozwalając na to, by inni ranili nas. Teraz to wszystko wiem. A wtedy tak bardzo się bałam.

Pamiętam, że na pierwszym spotkaniu, nie byłam w stanie się odezwać. Weszłam do grupy, która była już zawiązana, to było chyba ich czwarte spotkanie. Usiadłam na krześle w kole i słuchałam historii innych dziewczyn i zaciśniętym gardłem. Głównie bojąc się, że zaraz będzie moja kolej i wtedy umrę. Zasada była taka - każda z uczestniczek opowiadała o sobie, a terapeutka pilnowała, żeby wyrażały się prawidłowo, nie deprecjonując siebie i swoich dokonań. Żeby opowiadając o jakimś wydarzeniu, skupiały się na sobie, a nie na mężu, chłopaku, przyjaciółce czy kimkolwiek innym. Po każdej historii, pozostałe dziewczyny mogły udzielić informacji zwrotnej, czyli skomentować to co usłyszały, ale nie można było nikogo oceniać ani udzielać jakichkolwiek rad. Bardzo to było trudne. Rady pierwsze cisnęły się na usta. A tu nie wolno. Można natomiast powiedzieć jakie się czuje emocje po wysłuchaniu tej historii i co ona "mi robi". Na pierwszej grupie usłyszałam, ważną dla mnie rzecz, którą potem po wielu miesiącach udało mi się wcielić w życie i teraz tak funkcjonuję. Mianowicie - że trzeba siebie i innych chwalić i nagradzać za każdy, nawet mały sukces. I nie ważne, że już kiedyś powiedzieliście, że kogoś kochacie lub podziwiacie za coś. Powtarzajcie miłe rzeczy innym najczęściej jak się da. Uwierzcie mi, że jeśli ktoś w końcu się od tego porzyga, to jedynie tęczą. Nawet udało mi się odezwać na pierwszej grupie i powiedzieć coś o sobie co skończyło się moim płaczem. Płakanie przy obcych to nie jest łatwa rzecz, więc można powiedzieć, że to był mój pierwszy mały sukces :) Wtedy nie przypuszczałam nawet, że na kolejnych etapach terapii uda mi się tak otworzyć. Myślałam, że będzie można trochę pościemniać, parę spraw przemilczeć... Być może można, ale szybko zrozumiałam po co tam jestem, i że te dwie godziny w tygodniu, są najważniejszym i najbardziej wartościowym czasem, jaki wtedy miałam w życiu.

Na kolejnych spotkaniach otwierałam się coraz bardziej. Nie jeden raz zaskakując samą siebie - o rany jak tak powiedziałam? To może ja faktycznie tak czuję...? Czuję... No właśnie. Jeśli chodzi o odczuwanie, to podczas przyjmowania leków miałam z tym spory problem. Uspokoiły mnie one tak, że nie miewałam ataków paniki, że świat mnie wchłonie i, że sobie nie poradzę. Czułam się stabilnie i spokojnie i żyło się fajnie... Jednak nie było idealnie. Nie potrafiłam odczuwać dużego smutku, ale też dużej radości. Za czym bardzo tęskniłam. Wszystko było takie - constance. To dzięki terapii nauczyłam się, że nie wyróżniamy tylko dwóch rodzajów emocji - fajnie i nie fajnie. Nauczyłam się całej palety emocji i zobaczyłam jak życie może być urozmaicone i kolorowe. Pragnęłam poczuć to wszystko na własnej skórze. Pragnęłam naprawdę poczuć, że żyję.

Terapia uświadomiła mi, jak bardzo nie zdawałam sobie sprawy z różnorodności świata emocji i że to, co czuję można nazwać na tak wiele sposobów. To tak, jakby ktoś otworzył mi drzwi do nowego świata. Zaczęłam coraz więcej opowiadać o sobie, o tym co czuję i z pomocą grupy uczyłam się kolejno to wszystko nazywać, i wiecie co? Zaczęłam się mniej bać żyć, dlatego, że w końcu mogłam w pełni poczuć, a co najważniejsze nazwać, co się ze mną dzieje. A kiedy wiesz co się z Tobą dzieje, to przestajesz się bać. A życie w nieustannym lęku jest obezwładniające i nie pozwala rozwinąć skrzydeł.

Lęk.

Praca nad pokonaniem lęków, uwiadomieniem sobie skąd pochodzą i oswojenie ich, to długi i trudny proces. Ale według mnie wart każdej poświęconej na niego minuty i każdej uronionej łzy. Po co łzy? Żeby się skomunikować ze swoimi emocjami, nazwać je i poczuć, nawet te bardzo bolesne i trudne. Wygrzebać je z ciemnych szuflad, opowiedzieć o nich i pozwolić sobie na przeżycie tych wszystkich wspomnień jak należy, krok po kroku. A potem przytulić siebie, zapłakać nad sobą i... zacząć odczuwać spokój i ogromną ulgę jaka kryje się na końcu procesu. Przypomniałam sobie właśnie moment, kiedy zaczęłam odczuwać. Nie konkretną datę, tylko małe symptomy, które wyłapywałam w sobie i cieszyłam się z nich jak z największych sukcesów, a dziewczyny na grupie wzmacniały moje przekonanie o tym, że dałam radę, że jestem świetna, jedyna w swoim rodzaju - jak każda z nas, waleczna i silna. I rosłam. Powolutku, ale rosłam.

C.D.N

 

 

19 odpowiedzi na “Depresja. I co dalej…?”

  1. Natalia pisze:

    Dziękuję.
    Droga, czy możesz polecić mi ośrodek do którego uczęszczałaś na spotkania grupowe? Skończyłam właśnie terapię indywidualną i czuje, ze nadal potrzebuje wsparcia, ale w innej formie.
    Z góry dziękuję

  2. Małgorzata pisze:

    Piękny tekst.Mnie niestety nadal wszystko przerasta. Pisz dalej może w końcu się zabiorę do kupy. Pozdrawiam

  3. Joanna pisze:

    Wszystko co napisałaś, znam… czuję każde słowo, do każdego stwierdzenia mogłabym się odnieść, czuje radość, ulgę i dumę, że miałam odwagę pójść na terapię. Nadal jestem w tym procesie, w samiutkim jego środku, choć nie wiem czy to środek, czy początek, czy jestem bliżej końca. Nie ważne, bedzie trwał ile potrzeba. Przerabianie lęku trwa, nie tylko lęku…
    Cudownie to czytać, bo pomaga!! Gratuluję nam obu!!!

  4. Patrycja pisze:

    Justyno droga, temat mi bardzo bliski ze względów turbulencji w życiu moim i bliskich w ciągu ostatnich kilku lat… czytam kawałek po kawałku i chłonę całą sobą. Tak dobrze dobierasz słowa, że aż przechodzą mnie ciarki…

  5. Ania pisze:

    Z niecierpliwością czekam na cdn Pozdrawiam

  6. Ewelina pisze:

    Jak dobrze, że pani o tym pisze…mimo że takich tekstów powstało mnóstwo…natomiast ja, pierwszy raz spotykam taki, który napisany jest tak po ludzku, tak prawdziwie…daleko mi do podjęcia decyzji i zrobienia pierwszego kroku, aby uporządkować swoje Ja, choć i tak uważam za swój mały sukces, że już mam świadomość że trzeba bardzo pani dziękuję

  7. Gosia xoxo pisze:

    Dziewczyny nie chxe zanudzac..
    Bo juz tu pisalam..troche o Sobie..
    Mysle ze ten temat jest bardzo bliski dla polowy populacjii
    My kobiety jestesmy bardxiej narazone..na chora dusze..
    Bo tak to nazywam..
    Jestesmy nadwyraz wraxliwe..perfekcyjne..porzadnickie Zyjemy Zadaniowo..
    Nie radzimy Sobie..w pewnym.momencie
    Bo zycie nas przerasta..obowiazki
    Mi Doktor..powiedziala jedno zdanie..Wazne
    Ze chodowalam..z wielkim zangazowaniem..Swoja nerwice..po czym tezyczke..
    Kazdego dnia..wypracowywalam to w Sobie…pielegnowalam co najgorsze..
    Zawsze jest swiatelko w tunelu..
    Wymaga to czasu pracy
    I przede wszystkim..przewartosciowania

  8. Gosia xoxo pisze:

    pewnych rzeczy..sytuacji..
    To..zmiana sposobu myslenia
    Ciezko wprowadzic w zycie..jak od wielu lat..zylo sie schematowo
    Mialo przyxwyczajenia
    Ale mozna..trzeba miec tylko dobrych ludxi wokol Siebie..
    To ze mamy mozliwosc..za Sprawa Justyny..:)..Ktora.rewelacyjnie prawdziwie..opowiada..Dajemy odwage innym..aby pomyslec..zastanowic sie.aby sie otworzyc..
    Pozdrawiam Was Cieplo..
    I W Nas Sila..dziewczyny..:)

  9. Ania pisze:

    Dziękuje za ciąg dalszy. Dołączam się do prośby powyżej odnośnie polecenia miejsca, gdzie uczęszczała Pani na grupę. Jeśli byłoby to miejsce, gdzie mają kontrakt z NFZ, to już w ogóle byłoby cudownie. Będę wdzięczna za odpowiedź.

  10. Malgosia pisze:

    Ja takze prosze o polecenie osrodka,lekarza. Niestety noe stac mnie na placenie za terapie. Czy jest mozliwosc prze nfz dostacc sie do grupy?

  11. Anna pisze:

    A ja przesyłam moc pozytywną wszystkim zagubionym i odnalezionym duszom https://m.youtube.com/watch?v=rNILzSopyDg cudne dźwięki od Tiny Turner i Beyond

  12. Joanna pisze:

    Jedyna w swoim rodzaju! Dziekuje

  13. Kasia pisze:

    Dziekuje za ten post. Sama stoje w miejscu po terapii i czuje, ze moje kroki powinny zmierzac w kierunku grupowej. Skupiam sie na tym, zeby pamietac, ze jestem wazna i godzic z tym, ze czasem jest lepiej, a czasem trudniej. Sciskam mocno!

  14. Paulina pisze:

    Justyna, jakbym czytała o sobie 😉 Z tym, że ja zmieniałam lekarzy, terapeutów jak przysłowiowe rękawiczki. Bo ten da mi inne leki – oczywiście lepsze i skuteczniejsze, to ten terapeuta lepiej mnie zrozumie i pokieruje w którą stronę mam iść. Parę lat zajęło mi zrozumienie sensu terapii. To nie psycholog ma prowadzić i mówić co robić. To ja sama mam do tego dojść. Dogrzebać się do swojego wnętrza, odkopać kawałek po kawałku co boli moją duszę i poczuć… to klu problemu. POCZUĆ. Przeżyć. Pozwolić sobie na odczuwanie. Nazywanie uczuć. Pobyć z tymi uczuciami, pomyśleć skąd się biorą, dlaczego tak bolą. Zgadzam się z Tobą w tysiącu procentach – leki tłumią uczucia. Przez lata byłam na lekach przeciwdeprecyjnych. Bałam się odstawić. Moja Siła Wyższa spowodowała tak, że z dnia na dzień musiałam je odstawić. To był szok dla organizmu. Ale … zaczęłam czuć. Zaczęłam czuć lęk przed ludźmi, bałam się wielu rzeczy. Ale też zaczęłam czuć radość, miłość, bliskość, ciepło, spokój. Uczę się i pracuję dalej nad sobą. Poczuć spokój duszy, złapać kontakt samej ze sobą – piękna i nieoceniona radość. Pozdrawiam. Paulina

  15. Wioleta pisze:

    Gratuluje wpisu. Jesteś Wielka ! Trzymam kciuki. Pozdrawiam i Buziaki Wiola

  16. Renata pisze:

    Dziękuję za ten tekst.Moją rodzinę również zaatakowała ta podstępna choroba.MÓJ kochany mąż się z nią zmaga.Kilka zdań z Twojego tekstu pomoże mi jemu bardziej pomóc.Dziękuję i Pozdrawiam

  17. Jola pisze:

    Dzień dobry droga Pani Justyno, czy może pani napisać, których psychoterapeutów warto wziąć pod uwagę w Warszawie? Będę wdzięczna z całego serca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Więcej felietonów

maj 25, 2019

Nawroty, zwroty i powroty. Bo depresja lubi się powtarzać.

Czytaj więcej
mar 8, 2019

Rozkochaj się w swojej kobiecie.

Czytaj więcej
lut 3, 2019

No a miało być o roślinach…

Czytaj więcej