Historia tego posta wydaje mi się dość zabawna...
A było tak. Umówiłam się z moją zdolną kumpelką, fotografką, Kaśką Marcinkiewicz, żeby zrobić jakieś ładne zdjęcia na bloga. Kaśka wpadła do mnie do domu, choć na dwie godziny przed spotkaniem prawie je odwołałyśmy, bo żadna z nas nie była w dobrym humorze... Stwierdziłyśmy jednak, że nie warto odwoływać, bo być może nie zrobimy żadnych fajnych zdjęć, ale przynajmniej pogadamy, wypijemy kawę i może nastroje nam się poprawią. Kawa była pyszna. Nastroje powoli zaczęły wracać na optymistyczny tor. Jeden post miałam już napisany i wiedziałyśmy jakie zdjęcie będzie do niego pasować. Poszło gładko. Ale co dalej? Nie wiedziałam o czym będę chciała pisać, a tu fotografka na miejscu, trzeba działać. Miałam na sobie sukienkę, która fajnie komponowała się z zielonymi kwiatami w moim domu. Stwierdziłam więc, że napiszę post o tym, że zaczęłam hodować rośliny, bo w moim nowym domu jest dużo światła i opowiem o tym, z czym się zmagam i jakie cechy osobowościowe to hodowanie roślin we mnie rozwija. No spoko... Zdjęcia wyszły bardzo fajne! Byłyśmy obie bardzo zadowolone. Tyle, że to było prawie dwa tygodnie temu, a mnie się o tych roślinach wcale nie chciało pisać... Jednak, żeby nie było, zdjęcie ma obrazować post, więc niech rośliny stanął się punktem wyjścia do tego felietonu.
Rośliny, to takie organizmy, które wymagają od hodującego, zwanego inaczej opiekunem, trzech podstawowych zachowań. Troski, obowiązkowości, systematyczności. Chryste Panie. Najtrudniejsze dla mnie wyzwanie. Troskliwa owszem jestem, i to bardzo! Ale z tymi pozostałymi cechami to już różnie... I tak sobie myślę o tych roślinach, że to piękny synonim dla wielu ról, jakie przyszło mi w życiu pełnić. Hodowanie roślin jest jak dbanie o relację z drugim człowiekiem. Hodowanie roślin wymaga od nas tego samego, co rodzicielstwo. Hodowanie roślin kojarzy mi się również z procesem rozwoju osobistego. No i super, tylko, że o wszystkich tych trzech aspektach w tym felietonie nie napiszę, bo mi zaśniecie w połowie czytania. Wybieram relację z drugim człowiekiem, bo o rodzicielstwie będzie osobny tekst, a o rozwoju osobistym to może nawet parę osobnych.
Hodowanie roślin a relacja z drugim człowiekiem.
Zawsze miałam jakieś kwiaty w doniczce, ale z reguły był to jeden gatunek kwiata - Zamiokulkas, którego od lat określam mianem "kwiata nie do zajebania" Wybaczcie wulgaryzm, ale to określenie idealnie oddaje sposób hodowli tej roślinki. Od jakiegoś czasu czuję dużo większą potrzebę otaczania się roślinami i zaczynam uczyć się jak o nie dbać. Tak samo nieustannie uczę się jak dbać o drugiego człowieka. O każdego człowieka, z którym jestem jakiejś w relacji. Nie da się podlać kwiata raz a dobrze i z głowy na miesiąc (no chyba, że mowa o Zamiokulkasie). :) Trzeba podlewać regularnie, nie za dużo, nie za mało. Kiedy widzisz, że coś z nim nie tak, należy zmienić miejsce jego pobytu, należy doglądać i cieszyć oko ich towarzystwem i korzystać z tego, że np, niektóre gatunki roślin filtrują za darmo powietrze, które mamy w domu. Napisałam "za darmo" Błąd. W życiu nie ma nic za darmo. Nie walczę z tym brutalnym stwierdzeniem, tylko o nim pamiętam. Kwiaty filtrują nam powietrze w zamian za to, że o nie dbamy i je podlewamy. A ludzie? Też nie wystarczy raz na miesiąc wysłać smsa do przyjaciółki z pytaniem "co tam"? Tez nie wystarczy podglądać co u niej słychać na instagramie i uważać, że po co dzwonić i umawiać się na kawę, skoro wszystko o niej wiemy. Warto zadzwonić co jakiś czas i zapytać co u Ciebie? I bardzo warto tak organizować sobie czas, by raz w tygodniu spotkać się z człowiekiem, którego lubimy i po prostu pogadać.
Tak samo w miłości. Nie wystarczy wziąć ślub i żyć w jednym domu. Raz a dobrze. Trzeba codziennie troszczyć się o relację i o partnera. Zaczekać aż wróci z pracy. Chryste Panie, mój często wraca z teatru po 22.00, a ja i tak czekam z ciepłą zupą lub inną kolacją. Siadamy sobie przy stole i opowiadamy o tym, jak spędziliśmy dzień. Mogłabym sobie już leżeć w łóżku i zasypiać, bo to nie moja wina, że taką ma pracę. Ale ja nie chcę, bo wiem, że takie regularne podlewanie związku jak kwiata, sprawia, że rozkwita, że rośnie w siłę, że się umacnia. Mam parę koleżanek, które uważają, że to facet powinien robić więcej w związku, że powinien bardziej się starać. A niby dlaczego? Ty kwiat i on kwiat. On podlewa Ciebie a ty jego - inaczej jeden kwiat się rozwinie a drugi uschnie. Czasami bywa tak, że się w związkach rozmijamy, bo np. Ty przeczytałaś jakąś książkę o relacjach czy o emocjach a on nie. No i oczekujesz, że on będzie rozumiał wszystko co do niego mówisz, co więcej zauważasz, że on się nie zachowuje "książkowo" i co...? I zaczynasz cierpieć i się złościć. Głównie na niego, Bogu ducha winnego. A po co? Jeśli chcesz, żeby wiedział o co Ci chodzi - opowiedz mu o tym co przeczytałaś? Może zainteresujesz go na tyle, że sam sięgnie po tę książkę. Albo czytaj mu fragmenty na głos. Ja często czytam na głos, mojemu narzeczonemu, o tym co mnie ciekawi. A on lubi słuchać. Być może głównie dla tego, że jestem mistrzynią przekręcania słów ( po mamie) i bardzo go bawi to moje słotwórstwo - ale ważne że słucha - zawsze staram się skupiać na pozytywach ;)
Jeśli mowa o relacjach to ja jestem wyznawczynią wyciągania ręki do "słabszego" co nie oznacza mojej słabości, poddania się, tylko właśnie siłę i dojrzałość. Sama jestem złośnicą i zdarza mi się uprzeć, że ja teraz będę się złościć i kropka. Ale niezbyt często, bo wiem, że to mnie niszczy i mam zepsuty dzień, bo sama siebie tymi emocjami zatruwam. A i drugiej osobie zamieszanej w moją złość jest przykro. Kiedy on wyciąga do mnie rękę, to nawet z lekkim ociąganiem, ale zawsze się przytulę. I czuję, jak mi wtedy dobrze i jestem wdzięczna za jego dojrzałość i mądrość. A następnym razem, kiedy ja go zezłoszczę, nie mam problemu, żeby zrobić pierwszy krok. Wszystko na spokojnie, wszystko z miłością do siebie samej, żeby mieć dobry dzień i dobre życie. To się nazywa zdrowy egoizm. Zdrowy to taki, który nie rani drugiego człowieka, a nam pozwala żyć w spełnieniu.
No i co? Było jednak trochę o roślinach :) Te na zdjęciach to moje prywatne. Wciąż marzę o kolejnych np. o palmie... Będę je spokojnie gromadzić. Jeden bluszcz ostatnio mi usechł. Zupełnie nie wiem dlaczego. Dbałam o niego identycznie jak o pozostałe rośliny, ale może on potrzebował czegoś innego? Może chciał być bliżej okna? Nie wywaliłam go tylko, postawiłam na parapecie i otoczyłam specjalną troska. Może odbije. A może nie... Czasami niektórych trzeba pożegnać, bo ich droga nie przecina się z naszą ;)
Dbajcie o siebie i podlewajcie regularnie swoje kwiatki.
Ojejjjj… jak mi błogo po tym wpisie! Tak miło <3
To takie trafne porownanie, ta opieka nad roslinami do relacji z drugim czlowiekiem, ze tak siedze teraz i mysle o tych zaleznosciach. I o swoich roslinach. 🙂 Od roku, moze dwoch czuje, ze mam w koncu wlasciwe podejscie do nich. Odwdzieczaja mi sie naprawde wspaniale! Uswiadomilam sobie, przy okazji tych rozmyslan, jaka dluga droge przeszlam przez kilka lat, jak sie zmienilam. Nawet nie zdawalam sobie sprawy, jak bardzo.
Dobrze, ze piszesz. Chociaz na insta, te slowa pod zdjeciami to jak maly blog ale tutaj jest pelniej.
I oczywiscie piekne zdjecia. :*
Ja również czekam z kolacją i wstaję bardzo wcześnie rano by zrobić kawę i śniadanie, bo mój mąż rano jest niestety nieprzytomny . I tez czytam mu na glos. Pozdrawiam!
Ciekawa metafora relacji, chyba jest w niej dużo prawdy, ale jak od wszystkiego w życiu chyba mogą być wyjątki. Można skrzyżować swoje drogi z kimś raz na dłuższy czas i dużo sobie w tym momencie dać, aż do następnego razu, tak mi się wydaje.
Dokładnie tak, chodziło mi bardziej o to, że czasem trzeba po prostu pozwolić komuś odejść. Bez żalu… 🙂 Można też skrzyżować swoje drogi ponownie, jak ja i mój narzeczony i… zobaczymy co dalej 🙂 Pozdrowienia!